„Zostańcie w domu” – padł rozkaz naszych przywódców. „Tylko tak możemy wygrać wojnę z koronawirusem” – przekonują nas politycy, publicyści, lekarze. Polecenie wydaje się banalne. Wystarczy usiąść, zająć się czymś, co lubimy robić i… czekać. Dlaczego jednak przestrzeganie kwarantanny wcale nie jest takie proste?
Wojna. Zagrożenie. Śmierć. Od początku epidemii jesteśmy bombardowani złymi wieściami. Słysząc je, nasz organizm szykuje się do walki. Wydzielając hormony stresu (adrenalina, noradrenalina, kortyzol) przygotowuje się do działania. Nasze ciało „zwiększa obroty”, by jak najszybciej wyeliminować zagrożenie i powrócić do stanu odprężenia.
W obecnej sytuacji tak się jednak nie dzieje. Paradoks polega na tym, że jednocześnie dostajemy komunikaty: Siedź, nie ruszaj się, nie wychodź z domu”. Nasz mózg dostaje zatem sprzeczne informacje: „Broń się, uciekaj!” i „Czekaj”.
Problem pogłębia się, gdy nie wiemy, na co właściwie czekamy. Kwarantanna nie ma żadnego terminu, wychodzą nowe rozporządzenia, a my nie bardzo wiemy, dokąd to prowadzi. Nie wiemy za bardzo, do kiedy mamy tak siedzieć? Do końca pandemii? Do wynalezienia szczepionki? Do dnia w którym Minister Zdrowia powie nam, że wychodzenie z domu jest bezpieczne? Mimo, że mówi się o stopniowym wkroczeniu w „nową normalność”, czujemy, że prędko nie będzie normalnie.
Sytuacja taka budzi moje skojarzenia ze znaną z historii, wojną okopową. Mówimy o niej, kiedy dwie walczące strony zajmują silne bezpieczne pozycje, a linia frontu przez dłuższy czas nie przesuwa się na niczyją korzyść. To taka wojna na przeczekanie w nadziei, że przeciwnik okaże się słabszy. Prowadzi przede wszystkim do wyniszczenia psychicznego, bowiem długotrwałe wyczekiwanie w napięciu bez możliwości podjęcia działania prowadzi ich uczestników do apatii, a nawet szaleństwa.
Czy zatem wojna z koronawirusem jest wojną okopową? Czy jej ofiarami nie są tylko chorzy, ale my wszyscy – tkwiący w przymusowym bezruchu?